Krasnolud spojrzał w ciemniejące szybko niebo. Trza coś szybko wykombinować, bo noc ciemna a szpirytus nielekki. Poszedł zamyślony do swojego namiotu. Po drodze nieznacznie zwolnił i zmienił na chwilę pion na poziom: golem znowu porozrzucał części zapasowe wokół tej cholernej parodii chaty. Khuzd podskoczył zaskakująco sprawnie do góry, jednocześnie robiąc w powietrzu częściowy obrót, co by wyłapać te drwiące spojrzenia, co do jednego.
Jednak z punktu widzenia dzięcioła siedzącego na pobliskim drzewie cała sytuacja przedstawiała się co najmniej komicznie: krasnolud najpierw stracił równowagę, potem zakręcił młynka toporem, lecąc zaś ku ziemi wydał z siebie zaskakująco wysoki pisk i w końcu osiągnął wysokość przeciętnego źdźbła trawy. Nie licząc brzucha. Przez chwilę walczył jak żółw przewrócony na plecy, po czym resztką sił podparł się toporem i - mało dumnie wypinając zadek do reszty towarzystwa - stanął o, powiedzmy, własnych siłach. Dzięcioł widział tu pewną prawidłowość: im bliżej krasnolud był pionu, tym dalej od niego był skierowany wzrok obozowiczy.
Khuzd wszedł do namiotu i zasunął za sobą zbrojoną żelaznymi sztabami płachtę. Upadł ciężko na posłanie, zerwał z nogi ciężki bucior i zaczął intensywnie masować lewą stopę. Już on kiedyś pokaże tej przemądrzałej kupie rdzy! Tak rozrzucać części i materiały! Chyba go pokręc... Khuzd puścił swoją stopę i zaczął patrzeć w pustkę a na jego twarzy wykwitł najohydniejszy z najwredniejszych uśmiechów w Aden.Czajnik! Chodź no mie tu na chwilkie!
Pisk kółka świadczył o zbliżającej się kupie złomu. Już tylko chwila i krasnolud postara się o odrobinę spokoju. Kiedy żelastwo wtoczyło się do namiotu, spadła na niego łaska krasnoludzkiej przenośni. Nic dziwnego, poza faktem iż krasnoludy często mylnie interpretują przenośnię jako dzwignię z ruchomym punktem podparcia. W tym konkretnym przypadku rolę wspomnianej metafory pełnił cięzki, stu-kilowy, ceremonialny młot.
Offline
Thaed jeszcze przed chwilą zajęty był rozmową z Anre, teraz jednak chwilę po usłyszeniu donośnego huku który pewnikiem słychać było i w zamku Oren, zerwał się na nogi, i w biegu wyjmując lance ze stojaka na broń, wpadł jak burza gradowa do namiotu kowala w pełnej gotowości bojowej.
Zdziwiony nie ujrzał żadnego wroga którym potencjalnie mógł być każdy Girańczyk który z kowalem miał przyjemność interes ubić, zobaczył natomiast resztki mechanicznego golema nad którymi szczerzyły się zębiska khuzda wyposażonego w swój młot.
- Co wodzuniu? Czajnik chciał kupić ładunki po dwie adeny od sztuki ? - zażartował wojownik opuszczając grot włóczni do ziemi...
Offline
Niska postać spojrzała na wojownika, ukazując rzędy wymęczonych próbowaniem złota zębisk.Widziałżeś te beczki przed namiotem, jo? W niech były części, jo? Rozrzucił mie to, kanalia, wokoło, to co, płazem mu to ujść miało? Niech se pomni, jak sie trza z częsciami łobchodzić!
Krasnolud wepchnął flaszkę szpirytusu wojownikowi w ręce i delikatnie zasugerował mu opuszczenie khuzdul namiotu. Sugestia ta bardziej wyglądała na próbę nagłego, nadmiernego rozpędzenia Thaeda w kierunku otworu wylotowego "chatki", niemniej jednak krasnolud - jak na swój stan destrukcyjno emocjonalny - i tak był w miarę życzliwie nastawiony. W zasadzie nie miał czasu zastanawiać się długo nad nadal poruszającymi się fragmentami golema: miał przecież opowiedzieć im o Ghronrhunie już wczoraj! Tyle rzeczy na głowie; tyle szwindl... ekhm... interesów do ubicia; i na nic czasu nie starcza...
Załozył z powrotem buty, chwycił najbliżej stojącą flaszkę i wyszedł do obozowiczy. Nigdy jakoś nie przypadały mu do gustu publiczne wystąpienia, chyba że widownią były złote monety. Otrząsnął się jednak z marzeń o wykupieniu Goddard, Rune i Aden i przerobieniu ich na jego osobiste: rynek, magazyn i kuźnię, po czym ruszył w stronę ogniska.
Po dotarciu na miejsce zwalił się na pieniek, odkorkował butlę i zaczął w te słowa:Wieta, kochanieńkie, chciałyśta się trochu dowiedzieć ło Ghronrhunie, jo? To żeśta dobrze trafiły. Ten kawał cudnej roboty, rozumiecie, jest w mym klanie łod ładnych dwustu - trzystu lat. Zyskaliśmy je jak każdy szanujący sie Khuzd, wiecie. Zabiliśmy goblińskie cholerstwa, co to siedziały niedaleko złóż adamantu, rozumiecie, a później to jak z górki: podgrzewany adamant był targany do Elmore, nie powim, całkiem niskim kosztem: ledwie, wiecie, kilkaset gnomów padło. O czem to ja... aaa, tak: jak się wytargało te leniwe, zafajdane, leniuchy, co by zaniesły adamant do kuźni, trza to było zrazu łuformować, jo? A to niełatwy proces, ło nie, trza do teg...
Większa część grupa zaczęła w tym miejscu ziewać, Sooba nawet pozwoliła sobie na donośne chrapanie, sugerujące jej maniakalne i masochistyczne zainteresowanie krasnoludzkimi metodami obróbki metali. Kilka godzin później wiele obiecywało niedaleki koniec wykładu na temat wyższości adamantu jasnego nad adamantem półciemnym:...jawiło gotowe to, wiecie, trza było jakoś łozdobić tą piękność. To se wuj pomniał, że możnaby wyryć jakie informacyje, co kto komo, wiecie, wytworzył, jo? O, ta linijka mówi o wykuciu pełnej zbroi płytowej dla kiego śmiałka, co to na smoki się wybierał. Ale wpierwej nie spytał, czy płyta stali na smoki łodporna, to już drugi raz ni miał jak przyleźć. Ta z kolei mówi ło przekuciu topora na sierp dla kiegoś pieruna łorczego, co to chciał zioła w zaklętej dolinie zbierać; przypadkiem zaciął tem żelastwem drzewca, to się drzewiec łobruszył i łorka rozdeptał. O! A tutej, widzicie, mata wzmiankie ło tym jak to wuj mój - łoprych jednem słowem - na tem kowadle rozbił no długi miecz elfi! A tutej z kolei jest no zapisek ło...
Kolejne godziny mijały wraz z każdą linijką pieczołowicie wyrytą w kowadle....aż się mie trafiło, wicie, że się mie ta piękność łostała: se pewnego razu wuj mój, parszywiec, łachmyta, ale rzetelny kowal, za mało szpirytusu łupił i się, wiecie, biedaczynce pomyliło: łeb se przykuł do Ghronrhuna, całe żem tygodnie jego łupartej juchy domyć nie mógł! Tak się kanalia wżarła w historyję, wyłobraźta sobie, kochanienkie...
Offline